Recenzja spektaklu „Fantazy”
2010-03-08 22:13:39 | GdyniaWidziałeś wasan, jakie w przedpokoju Hamadryjady, Laokonty, Psylle?
Spektakle oparte na podstawie dramatów romantycznych zawsze niosą ze sobą pewną dozę niebezpieczeństwa związanego z brakiem zainteresowania ze strony publiczności. Od ponad osiemdziesięciu lat pokutuje bowiem mniemanie, jakoby twórczość polskich romantyków utraciła swoją pierwotną siłę, stając się jedynie formą wypełnioną pompatycznymi i niezrozumiałymi frazesami. Ryzyko szczególne niesie za sobą próba aranżacji utworów Juliusza Słowackiego. Powód jest prosty. Dorobek narodowego wieszcza stał się - dzięki Gombrowiczowi - niemal ikoną nużącej szkolnej poezji, narzucanej przez surowych, stetryczałych polonistów jako dodatek do skostniałego, powierzchownie traktowanego systemu wartości. Dlatego też każda próba przedstawienia dzieła Słowackiego z góry skazana jest na wyboistą i pełną przeszkód drogę. Co nie znaczy, że niemożliwą do przebycia. Najlepszym na to dowodem jest wystawiany obecnie przez Teatr Miejski w Gdyni spektakl „Fantazy" (na podstawie tragikomedii Słowackiego o tym samym tytule).
Siła przedstawienia przygotowanego przez gdyński teatr tkwi przede wszystkim w jego kształcie zewnętrznym. Reżyser - Piotr Cieplak - zrezygnował z utartych sposobów przedstawiania Słowackiego i posunął się krok dalej. Podczas przedstawienia nie doświadczymy nużącego dążenia do „przetłumaczenia" konwencji na język bliski współczesnym odbiorcom, ani tym bardziej (co chyba oczywiste) próby rekonstrukcji kształtu spektaklu sprzed prawie dwustu lat. Nie oznacza to wcale, że twórcy zrezygnowali z uwspółcześniania „Fantazego". Zrobili to jednak w sposób świeży i kreatywny, a co najważniejsze - zaskakujący publiczność.
„Fantazy" realizuje bowiem znany poniekąd motyw teatru w teatrze. Realizuje, a jednocześnie rozwija. Oto bowiem dziewiętnastowieczne Podole zamienia się w radiowe studio, a bohaterowie tragikomedii w aktorów, grających tychże bohaterów. Spektakl kilkakrotnie przerywany jest przez radiowego konferansjera, który - w odrobinę przerysowany sposób - zapowiada kolejne partie odgrywanej sztuki. Jeżeli dodamy do tego minimalistyczną (być moża poza ogromnymi, dźwiękoszczelnymi szybami oddzielającymi publiczność od sceny) scenografię, idealnie oddającą realia radiowego studia, to taki sposób aranżacji nabiera wyjątkowej wagi. Spycha bowiem rolę obrazu, eksponując jednocześnie sam tekst. To co widzimy schodzi na drugi plan, jest jedynie pretekstem do ciągłego powracania do tworzonych w wyobraźni wizualizacji przedstawianych wydarzeń. Sceniczność „Fantazego" jest jedynie pozorna - nieustannie przypomina się widzom, że mają do czynienia z aktorami teatru radiowego, którzy nie będąc przez nikogo obserwowanymi pozwalają sobie na czytanie z kartki, popijanie wody w przerwach między poszczególnymi wejściami, czy ciche rozmowy w tle sceny. Gra aktorska (podobnie jak scenografia) funkcjonuje jako efektowna, lecz niezobowiązująca forma. Tym samym widz pozostaje sam na sam ze Słowackim i z tym, co chciał nam przekazać.
Tym co przede wszystkim uderza w spektaklu Piotra Cieplaka jest wyraźna chęć wskrzeszenia twórczości narodowego wieszcza i nadania jej nowego kształtu, przy możliwie jak najwierniejszym zachowaniu pierwotnego ducha. Wydaję się, że w dzisiejszych czasach to jedyna metoda, aby przedstawić dorobek Słowackiego w sposób świeży, a przy tym wierny oryginałowi. Biorąc pod uwagę duże zainteresowanie trójmiejskiej społeczności (w tym młodzieży) „Fantazym", warto dokonywać tego typu prób. Słowacki bowiem wciąż funkcjonuje w świadomości społecznej Polaków i powoli odzyskuje swoją dobrą sławę, której pozbawiła go twórczość Witolda Gombrowicza. Kiedy po prawie dwóch wiekach czyta się w pamiętnikach poety słowa: „O Boże! Daj mi sławę choć po śmierci, a za to niech będę najnieszczęśliwszym, pogardzanym i nie poznanym w moim życiu.", z czystym sumieniem można stwierdzić, że modły zostały wysłuchane.
Dariusz Rybacki
dariusz.rybacki@dlastudenta.pl