Teatr Muzyczny wrzuca luz
2009-01-16 12:11:47 | GdyniaSpektakl zatytułowany "Footloose", znajdujący się w repertuarze Teatru Muzycznego w Gdyni, jest teatralną adaptacją filmu z 1984 r. z Kevinem Baconem w głównej roli. Polska prapremiera musicalu odbyła się w 2002 roku w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. Co ciekawe, obie polskie adaptacje teatralne mają wspólny mianownik w postaci reżysera – Macieja Korwina i odtwórcy głównej męskiej roli – Marka Kaliszuka.
Akcja musicalu toczy się w małym amerykańskim miasteczku – Bomot, do którego Ren McCornack przeprowadza się z Chicago. Przyzwyczajonemu, do życia w wielkim mieście, chłopakowi nie jest łatwo odnaleźć się w małomiasteczkowej rzeczywistości. Zwłaszcza zaakceptowanie panującego w mieście zakazu tańca przychodzi mu z dużym trudem. Podejmuje więc próbę zburzenia skostniałych zasad i przesądów.
Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, historia ta oparta jest na faktach - w latach 60. XX wieku w wielu amerykańskich stanach istniał rzeczywiście zakaz tańca.
W spektakl zaangażowanych zostało ok. siedemdziesięciu aktorów, co robi ogromne wrażenie przy scenach zbiorowych. Zrezygnowano ze strojów z lat 80., wybrano kostiumy odpowiadające stylowi ubierania dzisiejszej młodzieży. Myślę, że była to bardzo dobra decyzja - w ten subtelny sposób podkreślono bowiem uniwersalność sporów młodzież – dorośli. Problemy, z którymi borykają się mieszkańcy Bomot są przecież nadal aktualne, można śmiało nadać im miano wiecznie żywych.
Niestety gdyńskiemu "Footloose" brak tego czegoś, co sprawia, że z teatru widz wychodzi oczarowany. Jest miło, sympatycznie i…. nijako. Spektakl porusza ważne kwestie takie jak rodzina czy problem utraty bliskiej osoby, ale przeciętny widz zdaje się nie odbierać tego komunikatu. Umyka on gdzieś pośród nierównomiernej akcji. Obok niezwykle dynamicznych, kolorowych scen pojawiają się bowiem dłużące się niemiłosiernie monologi. Brakuje równowagi, która pozwoliłaby docenić chwile zadumy bohaterów, zamiast nimi po prostu widza nużyć.
Duża w tym wszystkim wina aktorów. Przede wszystkim widać wyraźną różnicę w poziomie gry aktorskiej pomiędzy odtwórcami głównych ról. Aleksandra Meler, odtwórczyni roli Ariel, radzi sobie zdecydowanie najlepiej. Wyróżnia się świetnymi partiami śpiewanymi. Nie można tego samego powiedzieć o Sebastianie Wisłockim, czyli Renie (rolę tę odgrywa dwóch aktorów, wspomniany już przeze mnie Kaliszuk i Wisłocki). Stworzonej przez niego postaci brakuje dynamizmu, zaangażowania. Czasami widz odnosi wrażenie, że miota się on po prostu bez celu po scenie. Nie skupia się na tym, co wypowiada albo śpiewa, w efekcie czego pojawia się trudność w zrozumieniu wypowiadanych czy wyśpiewywanych partii dialogowych.
W "Footloose" grają oczywiście postaci, które ratują ogólne dobre wrażenie, jakie wywiera musical na widzu. Bardzo ciekawa jest rola matki Rena, kobiety porzuconej przez męża, borykającej się z problemami finansowymi, niepokornością dorastającego syna i złośliwością siostry. To świetnie pokazany charakter osoby, która nie zgadza się ze społeczeństwem, ale jest na tyle zależna od niego, że nie może sobie pozwolić na jawny sprzeciw. Generalnie kobiece postacie są tu znacznie bardziej wyraziste. Wystarczy jedna scena, jedno wykrzyczane wręcz zdanie, żeby zapamiętać sprzedawczynię Burger Kinga.
Niestety "Footloose" mnie rozczarował, spodziewałam się spektaklu zrealizowanego z szumnie zapowiadanym rozmachem. Najwidoczniej nie wystarczy zatrudnić wielu aktorów i na tej podstawie podkreślać monumentalność dzieła sceny. Świetne piosenki, choreografia, kostiumy - wszystko idzie na marne, kiedy widz musi oglądać sztuczną i nienaturalną grę aktorską pierwszoplanowych bohaterów.
Monika Soliwoda
monika.solwioda@dlastudenta.pl